I. OJCIEC
Gdy mówiło się o nim „ojciec”, było wiadomo, że chodziło o księdza Wojciecha Piwowarczyka. Tytułowanie go „ojcem” wynikało nie tyle z tego, iż był ojcem duchownym seminarium w Kielcach, ale ze względu na cechy charakteru i postawę wobec drugiego człowieka. Wymowne są świadectwa osób z jego najbliższej rodziny jak i ludzi, którzy się z nim stykali tam gdzie mieszkał – na ulicy Czerwonego Krzyża w Kielcach.
Siostrzenica Stefania wspominała o słudze Bożym ojcu Wojciechu, „że zastępował im zmarłych na Syberii rodziców”[1]. Z kolei siostrzeniec Mieczysław zapamiętał go jako znakomitego obserwatora ludzi z wyrazistą życzliwością dla nich. Zawsze otwarty był jego dom dla ludzi potrzebujących duchowej czy materialnej pomocy[2]. Te cechy ojcostwa duchowego, to dar Opatrzności Bożej, ale i zarazem wychowanie w domu rodzinnym, a później konsekwencja radykalizmu ewangelicznego.
Kochał swoje powołanie do kapłaństwa i wydaje się, że im bardziej pogłębiał swoją więź z Chrystusem, to tym bardziej było to widoczne w całej jego osobie, afirmacji życia, w bezwarunkowej życzliwości i pogodzie ducha. Tę wyrazistość można porównać do czarnej kreski na białej ścianie. Im bliżej Boga, tym bardziej – jak czarna kreska na jasnym tle – uwidaczniały się cechy ewangelicznej dojrzałości, której koroną i zwieńczeniem było traktowanie drugiego człowieka po ojcowsku, na sposób duchowy.
Kiedyś Ojciec, wspominając swoje dzieciństwo jako drogę do powołania kapłańskiego, powiedział: „Było tak – nas w domu było 9-cioro, a ja się czułem najlepiej sam i to raziło rodzinę, byłem nielubiany, mieli o to pretensje do mnie, że mam swoje drogi. Ale rzecz ciekawa, że najwięcej rozumiała mnie moja matka. Ja się najlepiej czułem przy niej. Bardzo chętnie nieraz stałem w tym kąciku w kościele, gdzie ona stawała, albo tam, gdzie siadała, przed którym się ołtarzem modliła i to rozumiałem, czym ona była w domu. Można by tak powiedzieć – ojciec idzie zarządzać polem, bo go było dużo, bracia mu pomagają, a ja byłem do posług mamy[…]. I właśnie na każdej rzeczy, która była w domu, to znać było ślad jej. I właśnie jej – jakby trzeba teraz powiedzieć – duchowości, jej modlitw, które nie były wcale na popis. I były tak dyskretne, tak były dziwnie jakoś ukryte, a tak działające na nas, że nikomu by do głowy nie przyszło, żeby ktoś powiedział, że nie mam czasu, gdy ona choćby tylko wyraziła spojrzeniem, że dobrze byłoby zmówić razem różaniec, zaśpiewać godzinki itd.”[3].
Matka była mu najbliższą osobą w dzieciństwie. Osobą pełną wiary i miłującą na sposób rodzicielski. Wydaje się, że dzięki bliskości z nią i duchowej głębi, jaką posiadała, stała się dla niego autorytetem i wzorem do naśladowania. W jednych z rekolekcji mówił, że „…to co w nas jest dobrego zawdzięczamy matce – Wszystkie przeto czynności związane z każdym powołaniem biorą wzór z macierzyństwa”[4].
Z pewnością więc stała się dla niego pierwowzorem w kształtowaniu charakteru i osobowości, która w dojrzałym życiu kapłańskim przybrała formę „bycia ojcem dla wszystkich”.
Alicja Janiak
[1] G. Karolewicz, Ksiądz Wojciech Piwowarczyk w świetle wspomnień osób świeckich, „Kieleckie Studia Teologiczne” 4(2005), s. 440.
[2] Tamże, s. 443-444.
[3] W. Piwowarczyk, Ojciec o swojej drodze, w: O. Wojciech Piwowarczyk. Materiały audio, przepisane. Archiwum Diecezjalne w Kielcach.
[4] W. Piwowarczyk, Rekolekcje o Najświętszej Marii Pannie 1954, Rękopisy, przepisane. Archiwum Diecezjalne w Kielcach.