Rozdział 3.
WIGILIJNY WIECZÓR
(Alicja Janiak)
Niebo w kolorze głębokiego granatu. Jakby noc swoim wytrawnym pędzlem pomalowała na ciemno cały nieboskłon. I cisza. Pod stopami Stasia lekko zaskrzypiał śnieg. Stoi z tatą, bo czekają na pierwszą gwiazdę. A to jest taki zwyczaj, że gdy zaświeci pierwsza gwiazdka na niebie, to oznacza, iż czas zasiąść do stołu wigilijnego. Chłopiec stara się być cierpliwy, czekając…, ale jakie to trudne ustać w jednym miejscu: „Chciałbym już ją zobaczyć” – myślał gorączkowo. Czekają. Nagle… pojawiła się jasnoświecąca. On pierwszy ją zauważył i zawołał:
– Tatusiu, tatusiu, już jest, zobacz! – i wskazał na nią ręką. Zaświeciła tuż nad ich głowami.
– Zauważ, Stasiu, jaki jest piękny kontrast pomiędzy czarno-granatowym niebem a złotym kolorem gwiazdki. Właściwie dzięki temu, że jest tak ciemno na niebie to lepiej widać tę pierwszą gwiazdę, zwiastunkę Dobrej Nowiny – powiedział tato.
Malec przyklasnął z radości.
Po chwili rozpoczęła się Wigilia, na której była rodzina mamy i taty. Były życzenia i wigilijne potrawy, a potem wszyscy śpiewali kolędy. Były też rozmowy na różne tematy. Stasiowi najbardziej zapadło zdanie, które wypowiedział dziadek Jan, że gdyby Matka Boska nie zgodziła się, aby być Matką Pana Jezusa, to nie wiadomo jakby się potoczyły losy świata i nasze.
Wieczorem przed snem, gdy przyszła go pożegnać mama i dać całusa na dobranoc, Staś zapytał:
– Mamusiu, to Matka Boska jest dobra, to aż tak kochała Pana Boga, że zgodziła się być Matką Pana Jezusa?
– Tak, Stasiu.
– Wiesz mamo, ja jakoś dużo myślę o miłości, bo to dla mnie takie ważne i potrzebne. Bo czuję…, bo widzę, że mnie kochacie… A gdybyś Ty mnie nie kochała i tato, to bym się chyba czuł bardzo źle. A tak czuje się bezpieczny, ważny. Tak sobie myślę, że chyba bez niej nie da się żyć, prawda?
– Nie da się, Stasiu – odpowiedziała mam poważnym głosem i usiadła na brzegu łóżka, tuż przy chłopcu.
– No to co takiego jest w niej, że nie można bez niej żyć?
– Jest jak powietrze, bez którego też się nie da żyć… – powiedział tato wchodząc do pokoju Stasia.
– No właśnie – odpowiedziała mama i cała trójka się roześmiała.
– Miłość to okazywanie, że jesteś dla nas kimś wyjątkowym, dobrym, dającym szczęście – powiedziała mama po chwili zastanowienia.
Stasiowi zaświeciły się oczy z radości i z przejęcia.
– I jesteś dla nas tak ważny, że ja i tata zrobilibyśmy dla Ciebie wszystko, żeby Ci było dobrze z nami i nam z Tobą…
– …To znaczy, żebyś był mądry, dobry, szczęśliwy… – dopowiedział tato i usiadł na drugim brzegu łózka.
– Acha, to takie okazywanie jak uśmiech, całus na dobranoc, słuchanie, rozmowa, takie bycie, że wiem, iż Wy, mamo i tato, jesteście ze mną. To jest to okazywanie.
Tato przytaknął i chwile się nad czymś zastanawiał, a może zamyślił.
Po czym powiedział:
– I taka jest właśnie Matka Boża dla Ciebie i dla każdego i dla wszystkich ludzi. A ponieważ ona fizycznie nie może tego okazać, to przychodzi i jest poprzez modlitwę.
– To Ona aż tak kocha i taka jest dobra, że Pan Bóg wybrał ją na Matkę Pana Jezusa? – zapytał chłopiec.
– Właśnie tak! – odpowiedział Stasiowi tato.
– Ciekawe jak Ona kochała Pana Jezusa? – zapytał.
– Pewnie tak, jak mama kocha Ciebie. Bo mama Twoja myśli o Tobie, troszczy się, modli się za Ciebie, bo jesteś dla niej dobrem, czyli kochanym synkiem. A jak dla człowieka ktoś jest takim ważnym, to chce się zrobić wiele dobrego dla niego – powiedział tato.
– To Matka Boska aż tak też kochała Pana Jezusa?
– Na pewno. I ma w sobie wiele, wiele, mnóstwo miłości, bo kocha Pana Jezusa, Boga i ludzi – włączyła się mama.
– …A będąc w niebie troszczy się o każdego z nas… – powiedział tato jakby przyciszonym głosem, w którym ukrył swoją tajemnicę, jak coś świętego, ważnego.
Staś popatrzył na tatę. Długo patrzył.
Wszystkich ogarnęła cisza i spokój. Za oknem słychać uderzające twarde śnieżynki o szybę, jakby w rytm własnej kolędy. Coś opowiadają… Zrobiło się przytulnie, świątecznie. Wszyscy zasłuchali się w śpiew zimowej przyrody, która stała się w tej chwili zwiastunem Bożej Nowiny, że Pan Jezus się narodził.
– I Ona się nie męczy tym? – zapytał po chwili.
– Nie, nigdy – powiedział tato.
– Nigdy?
– Nigdy! – powtórzył.
– To jak Ona musi kochać, że się nigdy nie męczy?…
– Bożą Miłością. Ona ją ma od Pana Boga. A ponieważ ma dobre serce i bardzo Go kocha, to Pan Bóg daje Jej wiele miłości – dopowiedziała mama uśmiechając się do chłopca.
– Acha! I dlatego, że ma dobre serce i że bardzo kocha Pana Boga, to dlatego się zgodziła być Matką Pana Jezusa? – Staś znowu zapytał jakby szukał dalej potwierdzenia prawdy o Matce Bożej…
Rodzice kiwnęli głową, uśmiechając się do siebie, a może też i dlatego, że zastanowiło ich dziecięce dociekania ich synka.
– Mamusiu, a jak się poprosi dziś Pana Jezusa o to, żeby Maryja była Mamą, taką naszą, kochaną, to czy Dzieciątko Boże spełni moją prośbę? – zapytał Staś.
– Spełni!
– …bo Ono przyszło z miłości do nas, tak? – znowu zapytał.
– Tak, Stasiu – powiedziała wzruszona mam i objęła chłopca ramionami, tuląc do siebie.
– No to o to poproszę! – zawołał z radości Staś.
– Więc za to na dobranoc dostaniesz od nas dużego całusa – powiedział tato. Ucałował chłopca i powiedział mu do ucha:
– Kocham Cię, mój syneczku.
Na dworze, za oknem śniegowe śnieżynki coraz bardziej rytmicznie i odważnie srebrzystymi dźwiękami wystukiwały i opowiadały bożonarodzeniowe melodyjki. A tato z rodziną poszedł na Pasterkę.